Simbah i rajskie ptaki.

„Rajskie ptaki” Jadwiga Możdżer
Zrealizowano w ramach programu stypendialnego
Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w Sieci

Tego dnia żółte światło objęło całą przestrzeń nieba, które drżało z gorąca. Dziwny był to widok. Powietrze tańczyło nad tuż nad suchą ziemią, żegnało nieznośny żar słońca. Po chwili zaczęły spadać na ziemię wielkie krople deszczu. Osiadały na liściach, toczyły się niespodziewanie dalej by na moment zatrzymać się na piaszczystej drodze. Lśniły jak małe lustra zanim spiła je ziemia spękana z tęsknoty za deszczem.
W kropli zamieszkałej na liściu cały świat okoliczny się odbijał: i zieleń i piach i niebo. Jakby wszystko oto w sobie pomieszczała. Cała wyspa w tej kropli…na oko ludzkie prawda. A potem woda w ziemię się zapadała a świat istniał dalej. Ot złuda to ludzkie życie, ot zwidy i mgła.
Złuda oczu naszych… a prawda jaka? Że świat ciagle nam się z wymyka.

Dziwny był to widok, lecz nie dla sędziwej Simbah którą znał ten stary świat od maleńkości – a i ona go nie mniej znała. Choć niepiśmienna, w pamięci uchowała więcej opowieści niż ziaren ryżu byś miły człeku znalazł na ryżowym polu… sawah ( pole ryżowe). A każde ziarno opowieści – jak prawdziwy beras- ( ziarno ryżu )nie wiesz jaki wyda plon nim nie opatrzysz go modlitwą, nie posiejesz i nie dasz mu wzrosnąć. Simbah wiedziała, że opowieści, których słuchała w dzieciństwie trzeba zasiewać dalej.

Ciężkie krople spadały coraz to szybciej, spływały po włosach, policzkach i pomarszczonych dłoniach. Po chwili, ścieżką płynął już rwący potok.

Na to tylko czekały dzieci. Z piskiem biegły na wprost Simby niosącej ciężki kosz. Sił dodawała im nadzieja że kosz nie całkiem jest opróżniony z przysmaków. Simbah była pracowita jak cały rój pszczół. Pamiętliwa jak tysiącletnie drzewo. Jej ręce pachniały jaśminową herbatą i słodkawą wonią ryżu. A jej wielopiętrowy kosz rozsiewał zapachy ziół, jahe ( imbiru), kokosowego mleka. Dzieci szeptały między sobą że Simbah ma w koszu wszystkie dary natury jakie kiedykolwiek świat widział. Więc dalejże ruszyły na ratunek. Kłaniały się grzecznie i wyciągały ręce by zdjąć z pleców Simbah opasłe bambusowe obręcze owinięte w sarong.


Ze strug deszczu pod suchy dach pendopo ( rodzaj tradycyjnej altany) zapraszały sędziwą Simbę, jej opowieści i niebiańskie przysmaki jakie skrywały jej plecione nosidła.

Simbah wracała z miasta. Leciwość i mądrość nie pozwoliła jej pozostać tam dziś dłużej. Gdy stwórca „kunninganem” ( żółtawo-złoty kolor metalu ) zaczął malować niebo – wiedziała że to juz czas by wracać. Słońce rozpostarło pozłotę na wody ryżowych pól. Zanim nadszedł deszcz i słońce zaczęło osuwać się z firmamentu, ryżowe pola sawah pachniały już oddechem zasypiającego dnia. A potem błękitu nieba nie było już widać wśród strug deszczu gęstych jak spadające z nieba ostrza.

We wsi panowała wielka radość. Simbah wróciła z miasta , gdzie nowości … a te dźwięczały mieszkańcom desy ( desa- wieś ) w uszach milej niż rupie w kieszeni.
Gdy Simbah pojawiła się na horyzoncie wraz z pierwszymi kroplami deszczu – oznaczało to szansę że zatrzyma się tu. W tej wsi. I tu pozostanie do ustania deszczu, a więc do poranka.

Stopy biegnących dzieci błyskały jak ławica ruchliwych lelek ( garunek ryby rzecznej ) w igrających w strumieniu. Kainy (ciepłe tkaniny obwiązywane wokół bioder) i kolana ochlapane błotem mimo popołudniowego mandi ( kąpiel ), przypominały o nietrwałości ludzkich starań. Wspomnienie o umytych dzieciach przemknęło bezradnym uśmiechem przez twarze młodych matek które pospiesznie chowały do bambusowych chat pranie rozwieszone pomiędzy palmami.
Simbah niespiesznie przekroczyła próg pendopo. Ławica dzieci obległa ją w niezbornej ciekawości.
• Santai, santai aja…..( spokojnie…)- wyrzekła Simbah. Kamu siapa?( Kim jesteście?)
• Kami anak anak gila!!!…..( jesteśmy zwariowaną dzieciarnią ) ochoczo odpowiedziała dzieciarnia
• Wesoła gromadka pochwyciła jak trofeum kosz nasączony deszczem, ale nikt nie śmiał weń wglądać.
• Simbah rozsiadła się  w milczeniu. Sięgnęła za pazuchę i głębiej … i zza stagen’a ( szerokiego pasa) wyciągnęła zawiniątko a w nim w suchości uchowany betel ( tytoń).
Uszczknęła nico tytoniowych liści. Zatknąwszy je pod policzkiem odsłoniła zbrązowiałe zęby. Po takiej wędrówce. …betel to smak spokoju i domu.